czwartek, 19 listopada 2009

Boruta 3




W ciemnym lochu łęczyckiego zamku, przy rozpalonej drzazdze smolnej siedział jakiś wąsaty szlachcic i pił z beczki. Miał na sobie karmazynowy żupan, pas złotolity, na rzemyku szabla, czapka rogatywka z siwym barankiem nie przylegała mu należycie, jakby coś jej zawadzało; jakoż, kiedy chciał się poskrobać po głowie, ujrzałeś przy ręku pięć ogromnych pazurów, a za uchyleniem czapki małe czarne rogi. Był to sławny diabeł, pan Boruta, co pilnował skarbów zamkowych, pozostał w ukryciu od udzielnych jeszcze książąt mazowieckich. Twarz miał wielką, rumianą, wąs potężny, obwisły, spadał mu wraz z brodą na piersi; wzrostu wielkiego, szeroki w plecach, oczu iskrzących. Zachmurzony siedział na próżnym antale po małmazyi (1), ale kiedy miał się uśmiechać, wtedy wąsy podkręcał w górę i aż za duże uszy sterczące zakładał.

- Już dosyć wysiedziałem się w tym lochu ciemnym i wilgotnym, nie ma i co pić dalej, ostatnią beczkę węgrzyna za chwilę dopiję! - tak mówił do siebie Boruta. - Myślę, że nikt się nie poważy zajrzeć do tych skarbów, a jakoś tu i tęskno, i nudno. Sto lat tak siedzieć na jednym miejscu ponuro, a tam na świecie słonko świeci, ptaki i ludzie wesoło śpiewają, kapele brzmią, ucztują radzi. Trudno wytrzymać dłużej: hulaj dusza bez kontusza! Zamknę loch i przejdę się po świecie, trzeba jeno ubioru nieco poprawić, aby dobrze przyjęto gościa.

U szlachcica Kaliny o milę od zamku łęczyckiego brzmi kapela, wydaje córkę najstarszą za mąż.

Ćma krewniaków napełniła całe domostwo, beczki z miodem, piwem i wódką stały w sieni, na gankach, w izbach, bo pan Kalina, zamożny szlachcic, dziedzic całej półwioski dobył woru z zapleśniałymi talarami, nie żałując wydatku na tak wielką dla siebie uroczystość. Już było po ślubie i po oczepinach, zaczęła kapela brzmieć chmiela (2), kiedy we drzwiach ukazał się nowy gość niespodziewany. Ubrany był w karmazynowy żupan, pas złotolity, czapka na głowie, rogatywka z siwym barankiem, na rzemyku szabla, rękawice czarne, buty z wywijaną cholewą i ogromnymi ostrogami. Jak stanął we drzwiach, całe zawalił, kiwnął głową nie zdejmując czapki i szedł dalej, i na ławie usiadł.
Kapela grać przestała, pieśń chmielowa ochotnikom na ustach skonała, niewiasty przerażone tuliły się do kąta. Gospodarz ujrzał na wszystkich twarzach pomieszanie, zbliżył się do nieznajomego i rzekł:

- Panie bracie, zawsze możecie jeść chleb u mnie z solą, byle z dobrą wolą, ale na teraz nie prosiłem waszeci, więc proszę! - i wskazał na drzwi.

Nieznajomy pokręcił głową na znak, że nie wyjdzie i wybąknął od niechcenia: - pić!

Pan Kalina kazał podać gąsior z miodem i czarę, ale nieznajomy czarę rzucił na ziemię, przytknął gąsior i wypił do kropli. Szlachta łęczycka klaszcze z radości, wołając: - to nasz brat, nasz brat!

Nieznajomy uśmiechnął się wesoło, pokręcił wąsy w górę i aż za uszy założył, a beczkę miodu widząc, porwał, postawił ją na stole, czop wyrzucił, rozdziawiwszy paszczę, łykając strumień napoju z szumem tryskający małym otworem.

Wszyscy z podziwieniem nieznajomego otoczyli wieńcem, niewiasty i panny postawały na stole i ławkach patrząc na pijaka; nieznajomy łykał sapiąc tylko nosem, wkrótce uniósł beczki, potem dobrze przechylił, aż w końcu nie ma miodu, wszystko wytrąbił gracko! Wtedy połową wąsa otarłszy z piany usta i brodę krzyknął: - kapela! chmiela! - i porwał za rękę pannę młodą. Wrzasła przestraszona, a gdy ją ciągnie nie zważając nieznajomy na jej przestrach, staje w obronie pan młody i wyzywa zuchwalca na szable.

Diabeł Boruta na weselu u szlachcica Kaliny, ilustracja Jarosława Żukowskiego z: Klechdy domowe. Podania i legendy polskie, zebrała Hanna Kostyrko, Siedmioróg, Wrocław 2000



Nieznajomy ociągał się powoli, ale gdy mu nowożeniec wyciął silny policzek, że zaledwie przytrzymał czapki, a od drugich na karku poczuł silne razy, zawołał: - po jednemu, po jednemu! - i wyszedł na podwórze.

Zawyły psy, jakby wilka poczuły, szlachta wybiegła za nim, żeby nie uciekł; zapalono łuczywa, wyniesiono świece, zajaśniał podwórzec jak w dnia południe.

Nieznajomy dobył szabli, spojrzał iskrzącym wzrokiem, gdy pan młody krzyż na ziemi swoim kordem znaczył. Aż się skry sypnęły za złożeniem szabli, nieznajomy dobrze się bronił, ale pan młody zręczniej; a widząc, że mu nie podoła, przerzucił z prawej kord na lewą rękę, czym odurzony przeciwnik nie dostrzegł cięcia i oberwał potężnie po ręku. Obciął mu dwa palce, spadła rękawica, nieznajomy wypuścił z zakrwawionej dłoni szablę, aż tu kur pieje. Stęknął ranny, podskoczył i znikł z koła otaczającej go szlachty, zostawując na ziemi pas złotolity, rękawicę zbroczoną i szablę. Gdzie stał, zakipiało trochę smoły, a gryzący zapach siarki uderzył we wszystkie nosy. Pan Kalina podnosi pas, porywa rękawicę, trząsa: wypadają dwa wielkie pazury z kawałkiem palcy. Pan młody patrzy na szablę - to pogańska, nie masz znaku krzyża, tylko księżyc turecki! I wołają wszyscy: - Boruta, Boruta!

W ciemnym lochu łęczyckiego zamku, przy rozpalonej drzazdze smolnej siedzi wąsaty szlachcic w karmazynowym żupanie, bez pasa i szabli, czapka rogatywka, ale z pociętym suknem, siwy poszarpany baranek. Leżał na dwóch próżnych beczkach, lizał rękę okaleczoną z trzema potężnymi pazurami, bo dwóch brakło, i tak prawił do siebie:

- Nie wyjdę więcej na świat, rano dobrze było, kiedym się wygrzał na słońcu, ale wieczór cóż zyskałem z tą przeklętą szlachtą, co klaskała, jakem pił, a potem wyzywa na rękę? Myślałem, że im przecież podołam, aleć oni lepiej szablą robią jak diabeł. Zgubiłem pas i szablę, dwa pazury, pocięli mi czapkę, skaleczyli rękę, a co najgorsza poznali, że Borutę obcięli.

I kręcił ze złości wąsy, darł brodę a lizał rękę zranioną.

Odtąd już więcej z lochu nie wyszedł łęczycki diabeł.

---

(1) Wino mocne węgierskie.

(2) Pieśni weselne mazowieckie i sandomierskie.

Kazimierz Władysław Wójcicki rozszerzył swój zbiór o przypisy, których fragmenty, ze stron 208-210, przytaczam poniżej:

O tym sławnym złym duchu [Borucie - MB] jeszcze następną opowiadają powiastkę:

Ksiądz z Łęczycy, zaproszony jadąc na obiad, przy pacierzach porannych przewidując, że nie będzie miał czasu, odmawiał i modlitwy nieszporne. Właśnie przebywał groble wśród błota, gdy napotyka wieśniaka, który go z rubaszną pozdrawia miną i tymi słowy: - Dobry wieczór, księże. - Zdziwiony pleban odpowiada: - A wszakże to nie wieczór, ale rano. - Ale wieśniak rzecze z szyderstwem: - Musi być wieczór, kiedy już po nieszporach. - Przelękniony pleban poznał, z kim rozmawia i prędzej pojeżdżać kazał. Był to Boruta, co przybrał na się postać rubasznego wieśniaka.

Co nadmienia powiastka o Borucie, o skarbach ukrytych, podobna krąży i w samym Krakowie.

W środku rynku starożytnego grodu stoi gmach staroświecki Krzysztofory, należący niegdyś do Krzysztofa, zwolennika magii, a w ostatnich czasach starosty kluczewskiego. Pod nim rozciągać się mają obszerne piwnice wzdłuż całego rynku, aż do kościoła Panny Marii.

Nie wiadomo, w jakim czasie się to działo, dosyć że młoda kucharka miała zarznąć koguta, ale ten jej uciekł do pomienionych piwnic. Dziewczyna, chcąc go koniecznie doścignąć, zapędzała się za nim coraz dalej, nie zważając, że już przebiegła kilkanaście coraz głębszych piwnic. W końcu, nie znalazłszy zguby, chce powracać, gdy wtem zastępuje jej drogę cieniuchny Niemczyk w trójgraniastym kapeluszu, na kurzych stopach; był to przemieniony kogut w diabła, który uspokaja przelękłą kucharkę, a pokazując beczki napełnione złotem, każe jej nadstawić fartuszka. Dziewczyna wypełnia złotem swój fartuch i odbiera napomnienie, żeby się nie obejrzała poza siebie, bo wszystko straci. Ale kucharka, mając ostatni stopień przestąpić, z ciekawości zwraca oczy za siebie; drzwi się z łoskotem zatrzasły i choć skarby zatrzymała, utraciła piętę.

Zaraz znalazła wielu zalotników, poszła za mąż, a na pamiątkę swego zdarzenia miała ufundować kaplicę przy kościele Panny Marii, gdzie jeszcze przed niewielą laty miano pokazywać obraz, wypadek ten przedstawiający.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz