czwartek, 19 listopada 2009

Diabeł Boruta

BORUTA

W dawnych czasach wielką rolę w życiu ludzi odgrywał niewątpliwie diabeł. Dowodem - jednym z wielu - ilość nazw, które w ciągu wieków wymyślono na oznaczenie tego przedstawiciela piekieł. Spróbujmy je wyliczyć: diabeł, szatan, czart, duch ciemności, strącony anioł, lucyper, bies, piekielnik, pokuśnik, czarny, rokita, licho, zły, kusy, Boruta, Mefistofel, demon, Asmodeusz - a może nawet jeszcze inne, zachowane w różnych gwarach lokalnych. Tylu synonimów nie ma chyba żadne inne pojęcie w naszym języku.

Język żywy przechowuje wiele pojęć, które dla współczesnych mają już tylko znaczenie symboliczne. Przykładem tego jest właśnie diabeł. Dawniej było inaczej. Zły duch był wszędzie. Był rzeczywistością, postrachem, groźbą. "Niech się temu nikt nie dziwi, bo z diabłami rzecz nie lada!".

Szatan potrafił wszędzie się wśliznąć jak wąż, jak mysz, jak czerw, a czasem wejść otwarcie, śmiało i sięgnąć po swą zdobycz.

Tak było z Twardowskim, który już w młodości zaprzedał się diabłom i miał w nich do pewnego czasu wyrękę. Tu nawiasowo warto wspomnieć, że Twardowski nosił imię Piotr, o czym nie wszyscy wiedzą. Jeszcze do dzisiaj słyszy się takie określenia: "piekielny Pietrek", "piekielny Piotruś", "czarny Piotruś" - to właśnie od czasów Twardowskiego.

Diabły były różne: niemieckie, francuskie, polskie i międzynarodowe. Były zdolne opętać każdego. Nawet - o zgrozo! - osoby duchowne. Mogły wejść w każdego człowieka; a także w zwierzę. Te metamorfozy pociągały za sobą poważne konsekwencje.

Typem polskiego diabła był Boruta. Nie zajmował się drobnymi szachrajstwami. Boruta to diabeł poważny. O ile nie przebywał w Pińczowie, gdzie karawany kupieckie zwodził i wciągał w bezdenne bagna, siedział w Krakowie, w lochach piwnicznych pałacu "Krzysztofory". Tu miał swój skarbiec najważniejszy, którego strzegł.

Piwnice w Krzysztoforach były i są ogromne. Dawniej jeszcze większe, ciągnęły się pod Rynkiem, a stąd tajemnicze, wąskie przesmyki prowadziły aż pod Wawel, a może nawet do Smoczej Jamy i Wisły.

Boruta, jak powiedziano, lubił wody, moczary i skarby, a że w Krakowie i wokół miasta bagien było niemało i ludzi zamożnych także - upodobał sobie nasz gród.

Razu pewnego w Krzysztoforach odbywał się bal, a raczej trzydniowa, magnacka uczta weselna w gronie trzystu zaproszonych gości; nie licząc tych, co się przyłączyli po drodze, gdy orszak weselny z kościoła Mariackiego kroczył do Krzysztoforów po wyłożonym przez Rynek szkarłatnym suknie. Czwartego dnia, po zabawie, służba czyniła w pałacu porządek. Znoszono do piwnic opróżnione beczki i gąsiory. Oświecał drogę Błażej, zwany Łakomy, ze wsi Marcyporęba, niedawna zgodzony do służby. Raptem, jakby wiatr powiał chłodny, pochodnia w ręce Błażeja zgasła. Idący za nim parobek zaklął, cisnął pustą beczkę i zawrócił. Błażej został sam. Odłożył zgaszoną pochodnię, szuka krzesiwa - nie znajduje. Aż tu z głębi jakby odblask światła uderza na przeciwległy mur. Idzie w tym kierunku coraz pewniej, aż wchodzi w krąg jasności tak mocnej, że oczy mruży. Na środku wielkiej sklepionej sali stoi stół, a na nim worki dukatów i rozsypane wokół migotliwe złoto. Za stołem szlachcic z pańska ubrany liczy pieniądze.

Błażej Łakomy zrazu mniemał, że to jakiś możny pan zawieruszył się w czasie zabawy aż do piwnicy. Zdumiał i przeraził go ogrom złota - gębę otwarł z podziwu. Nieznajomy podciągnął brew w górę, spojrzał, ale liczenia nie przerywa. Łakomy słyszy wyraźnie: sto tysięcy dziesięć, sto tysięcy dziewięć, sto..sięcy siedem...

- Tyla pieniędzy! Tyla pieniędzy! - dziwuje się Błażej. - Ale cóż to u diabła! - zaklął. - Do tyłu pan liczy czy jak?

Skoro tylko padło przekleństwo, pan kopnął w stół, że podskoczyły góry złota. Podniósł złe oczy na pachołka.

- Zmyliłeś mi rachunek! - oznajmił. - Czy wiesz, że wzywać mnie na darmo nie wolno?! - spytał surowo. Przysunął się bliżej.

Teraz dopiero Błażej Łakomy poznał, że to diabeł. Nieznajomy miał tylko jeden but - piękną żółtą cholewę, druga noga kusa, z kopytem czarnym jak u karego konia, mocno w pęcinie obrośnięta.

Łakomego strach zdjął, począł się sumitować, przepraszać. Boruta milczał, jeno ogonem, jak u krowy, jął kręcić niczym kot; któremu coś się nie widzi. Wreszcie rzekł:

- Tak przez trzy dni hulaliście na górze; że mi wory z pieniędzmi podskakiwały. Niektóre, że stare, popękały. Trza mi od nowa liczyć wszystko! Masz! - cisnął mu mieszek pękaty - i nie gadaj nikomu, coś tu widział!



Błażej wyciągnął obie ręce, ale mieszek, snadź zetlały, pękł w powietrzu - rozleciały się pieniądze jak ptaki. Błażej zdołał schwycić zaledwie trzy złote monety, a tu nagle światło zgasło. Uczynił się swąd i chłód. Posłyszał brzęk i łoskot. Trzymając dukaty w zaciśniętej garści, cofał się szukając wyjścia. Włos mu się jeżył na głowie. Że zaciśniętą pięścią trudno macać po ścianach w zupełnej ciemności, włożył pieniądze za pazuchę i chciał ruszyć raźniej. Wtem świeczki mu stanęły w oczach, a potem ciemność paląca...

Dopiero na drugi dzień parobcy znaleźli Błażeja z guzem na głowie dużym jak włoski orzech w łupinie.

- Gdzieś był? Coś robił, u biesa!

Błażej Łakomy oprzytomniał, palec położył na gębie:

- Cyyyt! Co było, to było! Gadać nie wolno!

- Czemu nie wolno? Przecieżeś w kuchni, nie na pańskich pokojach. Zgłupiał chłop, zgłupiał. Diabeł go opętał!

Błażej sięgnął za pazuchę, zmacał pieniądze. Nic nie odpowiedział. Wydrapał się na swoje wyrko nad stajnią i spał przez trzy dni i trzy noce. Gdy przyszedł do siebie, że go paliła ciekawość i łakomstwo, wypił ukradkiem flaszkę wina, wziął na odwagę i poszedł do lochu. Przeszedł siedem sal i siedem wąskich, krętych korytarzy. Trafił na stare miejsce. Boruta przyjął go grzecznie.

- Żeś nic nie gadał, nagroda ci się należy - i podał mu sakiewkę. - Idź do domu. Tu już nie wracaj, rozumiesz?! Masz więcej niż za pańską służbę do końca żywota.

Łakomy wrócił szczęśliwie, pieniądze schował pod siennik. Na drugi dzień wyjął je, obejrzał, przeliczył, wreszcie wziął jednego dukata i zaprosił kolegów do szynku. Z wyrachowania to uczynił: "Przecie tak łatwo poszło, że nad podziw... A gdybyż tak iść jeszcze raz... w kompanii... Dyć Boruta złota ma dużo... A znowu diabeł nie taki straszny, jak to gadają!"

Gdy podpił, dopuścił do tajemnicy dwóch pachołków i poszli rychło w trójkę. Błażej prowadził. Zaraz na początku drogi pochodnie, stoczki zapasowe im pogasły, beczki zagrodziły drogę. Gdy przystanęli i jęli krzesać ogień, rozległo się w głębi takie diabelskie dudnienie; że cisnęli wszystko. Uciekli.

Przez pewien czas zaniechali dalszych wypraw. Poznali wesołe dziewczęta i rychło całe oszczędności wydali, a potem Błażej - nie darmo przecież zwał się Łakomy - sięgnął po swe (Borutowe) złoto. Kompanów przybywało, niebawem pieniądze zniknęły bez śladu, Teraz już nie pozostawało im nic innego, jak z wolą czy bez woli Boruty zdobyć nowe pieniądze.

Mając już niejakie doświadczenie, przygotowali się odpowiednio. Poszli rano do kruchty klasztornej i skropili się mocno święconą wodą, a nadto nabyli od braci szkaplerze i święconą kredę. Tak zabezpieczeni, z tęgimi kłonicami w dłoniach - ruszyli. Zapowiadało się tym razem dobrze. Pochodnie i stoczki gasły wprawdzie, ale mieli oszkloną latarnię, ta, acz knot syczał i skwierczał, świeciła. Krzesali też natychmiast ogień i zapalali pochodnie na nowo. Szli długo. Otwierały się przed nimi coraz to nowe sklepione sale, niektóre pięknie malowane, i wąskie, kręte korytarze. Wreszcie błysnęło światło. Przyśpieszyli kroku. Błażej szedł przodem i niebawem znalazł się w znanej sobie sali. Parobcy drżąc ze strachu stanęli za nim. Boruta, jak zwykle, liczył pieniądze rozłożone na stole.

- Wiem, po coście przyszli - rzekł. - Potrzeba wam pieniędzy na wszeteczne zabawy. Ja, diabeł, nie będę wam w tym przeszkadzał! - I roześmiał się takim chichotem, że mróz przeszedł im po kościach. Długo śmiał się, aż dudniły sklepienia. Wreszcie ozwał się: - Bierzcie złota, ile chcecie!

Skoczyli ku stołowi, ale - o dziwo! - dukaty, jak żywe, wymykały się im z rąk, toczyły się po stole i ziemi, uciekały. Parobcy biegali za nimi bez skutku. Wreszcie zziajani, bezradni stanęli. Boruta chichotał i rechotał na przemian. Aż się za boki ujął z uciechy.

- Chcecie diabelskie dukaty brać - rzekł wreszcie - a wyszliście z kościelnej kruchty... Jakże to? Odrzućcie poświęcane odzienie. - Strach ich zdjął, ale żądza złota była przemożna. Odrzucili kapoty, koszule, buty. - A kreda święcona w kieszeniach, a szkaplerze! - stawiał żądania Boruta. Odrzucili wszystko. Stanęli nago. Drżeli z zimna i lęku, a przecie ręce ich wyciągały się ku złotu, oczy pałały.

- Teraz bierzcie! Nie uciekną - powiedział Boruta.

Rzucili się w przód. Chwytali złoto w garści łapczywie, więcej znacznie, niż mogli go utrzymać. Chwytali w palce od nóg, te jednak nie były im posłuszne. Przepychali się, potrącali, choć złota było mnóstwo. Nagarniali całe sterty, które próbowali przesuwać, przetaczać ku wyjściu... Aby najwięcej, jak najwięcej! Boruta patrzał na nich i śmiał się, ale jakby z rosnącą odrazą. Wreszcie, za przykładem Błażeja, jęli dukaty w gęby brać, dławiąc się i rzygając złotem. Wtedy Boruta wstał, zaśmiał się raz jeszcze, ale tak, że zatrzęsły się sklepienia. Uniósł oburącz stół i cisnął nim o ziemię.

Tynk się posypał z murów, z trzaskiem poczęły pękać sklepienia. Kamienie i cegły z hukiem osunęły się w dół.

Długo szukano Błażeja i jego towarzyszy. Nie znaleziono ich nigdy. Wszelki ślad po nich zaginął.

W dniu, w którym zniknęli, przerażenie ogarnęło mieszkańców Krakowa. W samo południe bowiem odczuli silny wstrząs podziemny, szczególnie w śródmieściu. Zakołysała się wieża ratuszowa, pękły jej ściany. Jeszcze silniej ucierpiał sam Ratusz. Na szczęście nie było ofiar w ludziach, ale gmach popadł w ruinę i mimo wielu prób, by go ratować, nie było to już możliwe.

Wieże ratuszową wzmocniono, szczególnie od wewnątrz, murując nowe ściany, przyległe do starych. Założono też nowe stropy poniżej dawnych. W ten sposób wieżę upchano murem jak kukłę i w takim stanie dotrwała do naszych czasów.

Piwnice krzysztoforskie - które kiedyś sięgały aż pod Wawel - i dziś jeszcze imponują wielkością (są udostępnione, oczyszczone, ogrzane, służą jako miejsce wystaw i spotkań z artystami). Ale to tylko drobna część tych, w których panował i skarbów strzegł polski diabeł Boruta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz